Recenzja filmu

Sny o pociągach (2025)
Clint Bentley
Joel Edgerton
Felicity Jones

Ze ściśniętym gardłem

"Sny o pociągach" to film cichy i kontemplacyjny, ale jednocześnie wywołujący wielkie emocje – należy do tych, które ściskają za gardło i nie puszczają.
Ze ściśniętym gardłem
W jednej ze scen "Snów o pociągach" oglądamy dwóch bohaterów opartych o pnie. W tle zachodzi słońce, a jego promienie przebijają się przez drzewa. Śpiewają ptaki. "Wszystko jest piękne", mówi jeden z nich. Patrząc na krajobraz, trudno się z nim nie zgodzić, ale mimo tego czujemy jakiś dojmujący smutek. Scena ta świetnie reprezentuje film Clinta Bentleya, w którym zachwyt nad krajobrazami miesza się z refleksją i emocjonalnym ciężarem dźwiganym razem z głównym bohaterem. 


Robert Grainier (Joel Edgerton) jest jednym z drwali pracujących w pierwszej połowie XX wieku przy budowie linii kolejowych w USA. Wraz z towarzyszami przemierza lasy, z których pozyskuje drewno, ścinając kolejne drzewa. Gdy tylko może, wraca do ukochanej Gladys (Felicity Jones) i ich maleńkiej córeczki – nigdy jednak nie zdąży się wystarczająco nacieszyć wspólnym czasem. Obowiązki wzywają, a on często musi opuszczać rodzinę. W końcu tęsknota przybierze zupełnie inny wymiar.

Adaptacja opowiadania Denisa Johnsona to opowieść snuta spokojnie, będąca właściwie serią obrazów i emocji. Historię śledzimy oczami Grainiera, który nie jest człowiekiem wylewnym i rzadko się otwiera. Wiele dopowiada narrator (Will Patton), prowadzący nas przez istotne wydarzenia z życia Roberta. Oglądamy, jak zakochuje się w Gladys i razem z nią snuje plany na przyszłość. Widzimy, jak wyglądają jego relacje z innymi pracownikami i jaki wpływ ma na niego to, że pewnego dnia zabijają oni chińskiego imigranta – wydarzenie to już zawsze będzie powracać do Roberta jako wyrzut sumienia. Czy los w kolejnych latach pokarał go za to, że nie zareagował inaczej i nie pomógł mężczyźnie? Tego nigdy się nie dowie, ale nie przestanie go to dręczyć.


"Sny o pociągach" to film cichy i kontemplacyjny, ale jednocześnie wywołujący wielkie emocje – należy do tych, które ściskają za gardło i nie puszczają. Dominujący klimat refleksji, pewna fragmentaryczność i przepiękne zdjęcia Adolpha Veloso ilustrowane rzewną muzyką Bryce’a Dessnera same w sobie nadają całości klimat snu. Snu, który pozwala nam się zmierzyć ze swoimi emocjami, pomyśleć o naturze, która pada ofiarą postępu, docenić swoich bliskich. Robert wyraźnie czułby się najszczęśliwszy, gdyby mógł po prostu żyć w spokoju ze swoją rodziną. Wszystkie sceny jego interakcji z Gladys i ich córeczką to piękny obraz tego, jak ważne jest, by doceniać nawet najdrobniejsze, zwykłe momenty. 

Grainier nie musi nawet dużo mówić, żebyśmy co do joty poczuli wszystkie jego emocje. To, czego nie wypowie ustami, zobaczymy w jego oczach – zadbał o to Joel Edgerton, który w "Snach o pociągach" tworzy doskonałą, łamiącą serce kreację. Zadziwiające, ile potrafił wyciągnąć z tak oszczędnej w środkach roli. Robert to postać, która przeżywa wiele – tęsknotę za tym, co było, niepewność wobec przyszłości, strach – a Edgerton bezbłędnie to wszystko portretuje. Świetnym uzupełnieniem jego roli są występy Felicity Jones, Williama H. Macy’ego i Kerry Condon – ta ostatnia dwójka ma stosunkowo niewielkie role, ale wciela się w postaci, których obecność jest bardzo ważna na drodze Roberta i pomaga mu uporządkować pewne sprawy. Jones za to stanowi ciepłą obecność, ukojenie dla Grainiera, ale też dla widza – kiedy pojawia się na ekranie, ma się poczucie, że wszystko będzie dobrze. 

Pomimo tego, że spora część akcji "Snów o pociągach" toczy się około stu lat temu, poruszana w nim tematyka jest aktualna i dziś – wciąż obserwujemy przecież ciągłe zmiany, z którymi nie zawsze łatwo się pogodzić, wciąż też natura ulega nieraz człowiekowi. Stałą jest jednak niezmiennie to, że dobrze mieć u boku kogoś, z kim łatwiej będzie przejść przez to, co trudne – nawet, jeśli będzie to osoba spotkana przelotnie na życiowej drodze czy choćby domowe zwierzę. Clint Bentley zachwycił mnie tym, jak wrażliwie i bez łopatologii potrafi opowiadać o takich aspektach, stawiając w centrum historię jednego człowieka, a jednocześnie ukazując kontekst historyczny i przemiany w USA XX wieku. To film powolny, dużo zawierzający obrazom i niedopowiedzeniom, nieraz przytłaczający i wymagający – dawno jednak nie oglądałem czegoś, co zostawiłoby mnie z taką refleksją i nie puszczało jeszcze godziny po seansie. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?